Wakacje za 3 miesięce
Dzisiaj jest 28.03.2024, imieniny Anieli i Sykstusa

Refleksje

 

Reflekscje pracowników szkoły

Refleksja 1

Veni, vidi, amavi coepisse.........

Aleja starych kasztanowców szczelnie zamknięta kopułą nad moją głową, eksplozja zieleni, mięciutki dywan rzęsy na stawach, że choć go nie dotykasz, to czujesz tę miękkość, symfonia ptasich treli, przez które przedziera się ostry krzyk wron, bielejący na końcu alei pałacyk..... jakby wszystko w innym wymiarze...to musiało zrobić wrażenie  ..... i zrobiło! To była miłość od pierwszego wejrzenia. Pomyślałam, że skądś to wszystko znam, że już kiedyś tędy szłam.....czyżby deja vu...?
Nie pamiętałem wtedy, że 22 czerwca 1952 roku tutejszy szafarz ks. Wacław Popławski obmył mi głowę wodą nad chrzcielnicą u św. Augustyna, że spędziłam tutaj pierwszy rok swojego życia ... i że wielokrotnie rodzice spacerowali ze mną po tym parku właśnie, pewnie tą aleja także .... Pewnie żadne z nich nie pomyślało wtedy, że spędzę tutaj całe moje zawodowe życie. Dziwnie się to plecie, jakby ktoś misternie układał wątki. Może byłam temu miejscu przeznaczona....
Szłam więc tą aleją. Był koniec sierpnia 1979 roku. Jak się idzie do pracy taką aleją, w taki rześki poranek, ma się dwadzieścia kilka lat, w głowie arytmię myśli, nad głową ptasie divertimento, to się frunie, a nie idzie.... Pomyślałam: Jak pięknie. Dobry Boże, spraw, bym tu została na zawsze!

Nad wyraz Dobry Bóg wysłuchał mnie. Teraz bardziej uważam, kiedy o coś proszę Pana Boga.
To takie moje najpierwsze wspomnienie o szkole, które przez 30 lat jak przypływ powraca, gdy tylko wchodzę w aleję kasztanową... A przecież wszystko miało być inaczej.

UL-FIK


Refleksja 2

To była chwila Samsona
Początki mojej pracy pedagogicznej. Nie pamiętam, ale chyba piąty rok…mogę się mylić. Jakoś tak szybko zacierają się wspomnienia. Ale to wydarzenie pamiętam bardzo dokładnie, choć miało miejsce w XX wieku.  Miałam świetnie wyposażoną pracownię polonistyczną: konsola z magnetofonami...hahaha…wtedy szpulowymi jeszcze, radiem, gramofonem, mikrofonami, rzutnikiem pisma, cztery głośniki… prawie kwadrofonia, całe mnóstwo kolorowych przycisków, pokręteł…. no full wypas, jak mówi dzisiaj młodzież. I ja za konsolą, jak w reżyserce. Mówiłam  przez mikrofon, oszczędzałam gardło, bo to, jak powszechnie wiadomo, oprócz mózgu, najważniejsze narzędzie pracy nauczyciela. Trzeba było się tym cudem techniki pochwalić przed innymi. Zorganizowaliśmy konferencję metodyczną dla polonistów szkól zawodowych, chyba z całego województwa. Był obiad, jakieś referaty, szkolenia… jak to na konferencji ple…ple…ple….no i lekcja pokazowa w moim wykonaniu. Stres niewyobrażalny dla prowincjonalnego młodego nauczyciela. Wypadł wtedy temat z „Dziadów” Mickiewicza, konkretnie Wielka Improwizacja. Przygotowałam się do tej lekcji w najdrobniejszych szczegółach. No i zaczęło się… Zaciemnione okna, z płyty leci Improwizacja w genialnym wykonaniu Gogolewskiego, na ekranie slajdy z „Dziadów”, ja w przepisowej białej bluzeczce za konsolą kontroluję całe to zjawiskowe wydarzenie. Myślę sobie… jest świetnie, oby tak dalej. Aż tu nagle awaria prądu! To  trzeba mieć pecha! Egipskie ciemności, Gogolewski wycharczał swoje ostatnie:” Dziś jest chwila przeznaczona, / Dziś najsilniej wytężę duszy mej  ramiona - / To jest chwila Samsonaaaaaaaaaaaaa”….. i cisza. Sprzęt siadł, jak siada ktoś zdecydowanie za otyły na delikatnym krzesełku z wikliny – ciężko, skrzypliwie.  Poczułam to każdą moją komórką. Nie słyszałam jeszcze w życiu takiej ciszy. A potem rozpaczliwe stęknięcie uczniów. Do diaska! Co za pech! Co robić?! Pomyślałam, że to w istocie jest chwila Samsona i że wytężyć muszę wszystko, co wytężyć się jeszcze da. Wstałam ze swojego „tronu”, a że znałam Improwizację na pamięć, więc zaczęłam ją mówić. Pewnie żałośnie to wyglądało po Gogolewskim, no ale cóż, trzeba było się ratować. Jednocześnie zaczęłam odsłaniać okna. I tak niefortunnie  się rozpędziłam, że z całym impetem rąbnęłam głową w metolową listwę, w sam jej róg. Wtedy nic nie czułam, ani bólu, ani tego, że płynie mi z rozciętej głowy dość obficie krew… po twarzy, po nieskazitelnej bieli bluzki…Widziałam tylko nienaturalnie rozszerzone oczy moich uczniów i nauczycieli siedzących w ostatnich rzędach. Pomyślałam, że chyba muszę robić piorunujące wrażenie. I ośmielona tym przypuszczeniem „improwizowałam” tak do końca lekcji, dosłownie zbroczona krwią.  Nie wiem, czy miałam wtedy zapalenie nerwu wzrokowego, że  nie widziałam tych krwawych plam. Wyobrażam sobie jak to musiało wyglądać. To dopiero była romantyczna Improwizacja. Konrad by tego lepiej nie zrobił. Było wszystko, co w romantyzmie jest istotą: desperacja, pot, krew, poświęcenie ….no i widowiskowość. Pewnie jak upiór miotałam się po klasie, tak to mogło z boku wyglądać, choć z mojej perspektywy zupełnie inaczej.
Cuda techniki zawodzą, nie ma to jak ludzki potencjał. To taka refleksja  na marginesie….  dla młodych nauczycieli. Sic!

UL- FIK


Refleksja 3

            Moja przygoda z Bratoszewicami rozpoczęła się we wrześniu 1966 roku,  kiedy  to  ( za namową wychowawcy ze szkoły średniej ) po studiach w Krakowie i w Warszawie,  rozpocząłem pracę w jednej z nielicznych tego typu szkół, jaką było niedawno (1962r) utworzone Technikum Wodno – Melioracyjne. Twórcą tej  szkoły był pierwszy jej dyrektor Jan Petkowski.

            Nauka wówczas odbywała się w pałacu,  który również spełniał rolę  internatu.  Trudno  sobie  dzisiaj  wyobrazić pałac  rozświetlony   i  tętniący życiem.  Uczniowie pochodzili z różnych, często odległych stron  Polski.  Głównie z dawnych  województw :  łódzkiego, warszawskiego, kieleckiego, lubelskiego.  Obowiązki swoje traktowali bardzo poważnie, a praca z nimi (niewiele młodszymi ode mnie) była wielką przyjemnością. Można było tym młodym ludziom stawiać duże wymagania i oczekiwać pozytywnych rezultatów.

            Bardzo  szybko  „przyszła”  pierwsza studniówka,  która  odbyła  się   w pałacu. Potem ta uroczystość szkolna – święto całej szkoły,  była corocznie. Tak się złożyło, że na wszystkich kolejnych studniówkach (39), począwszy od 1967 do 2005 roku byłem obecny wraz z małżonką. Niesamowite, należałoby się zastanowić nad wpisaniem tego faktu do księgi Guinnessa? Uroczystości te odbywały się głównie na terenie szkoły,  chociaż niektóre „znalazły się” poza szkołą, w takich miejscach jak Gospodarstwo Agroturystyczne „Bartosz” w Bratoszewicach, Hotel „500” w Strykowie, Restauracja  „U Pana Tadeusza” w Domaniewicach czy Hotel „Centrum” w Łodzi. Wszystkie  miały  bardzo  uroczysty  charakter,  uzupełniane okolicznościowymi programami artystycznymi. Dwie jednak miały szczególny charakter.  Jedna ,  która  odbyła się  w  okresie  stanu wojennego,    w ciągu dnia, przy zasłoniętych oknach i pod „opieką” uzbrojonych władz wojskowych. Druga w  2005 roku przerwana nagłą śmiercią, będącego już na emeryturze, długoletniego dyrektora Mirosława Bonceli.

            Po studniówkach matura. Pierwsza w 1967 roku. Wyniki jej zostały bardzo wysoko ocenione przez ówczesnego dyrektora Departamentu Melioracji Wodnych Ministerstwa Rolnictwa pana Pakułę.  Po tej maturze odbył się, jedyny do tej pory, Bal Maturalny. Rozpoczął się w pałacu, kontynuowany był w godzinach rannych na tarasie, potem pod dębem, a zakończył się w alei kasztanowej.

           Wreszcie przychodziły wakacje, czyli czas odpoczynku , ale i czas obowiązkowych praktyk; praktyk bardzo dobrze zorganizowanych, pod opieką nauczycieli i ścisłej współpracy z Wojewódzkim  Zjednoczeniem  Melioracji Wodnych i Rejonowymi Przedsiębiorstwami Melioracyjnymi. Uczniowie z nauczycielami otrzymywali określoną dokumentację i wykonywali konkretne zadania  na wybranych obiektach. Wystarczy wspomnieć zbiorowe praktyki w Rokicinach, Mieleszynie , czy Powodowie. W późniejszym okresie zmieniał się jednak profil praktyk ( często w związku ze zmianą szkół ).  Przybierały one  charakter praktyk indywidualnych, chociaż były też grupowe jak w okolicach Gryfina, czy w Rychłocicach. Odbywały się również praktyki zagraniczne. Początkowo na obiektach melioracyjnych w dawnym NRD ( połączone ze zwiedzaniem Berlina, Poczdamu i okolic), a w późniejszym  okresie,  po zmianach ustrojowych,  w Szwecji, Holandii, Danii  i  Anglii. Były to praktyki rolnicze, indywidualne, organizowane przy współpracy z SITR-em.

            Dalszy rozwój szkoły był ograniczony brakiem pomieszczeń. Stąd usilne starania o budowę nowej szkoły, poczynione jeszcze przez pierwszego dyrektora , kontynuowane już przeze mnie, jako najmłodszego dyrektora tego typu szkoły w Polsce (aż trudno sobie dzisiaj wyobrazić, dyrektora, bez posiadanej jedynie słusznej w owym czasie legitymacji partyjnej).

            Budowa nowego budynku była wielkim wezwaniem, jednak  dzięki wspólnemu  wysiłkowi  władz  wojewódzkich ,  powiatowych ( powiatu Brzeziny ), nauczycieli, uczniów i rodziców postępowała bardzo szybko. Trudno dzisiaj o takie zaangażowanie nauczycieli, uczniów i rodziców. Każda wolna chwila poświęcona była przyśpieszeniu i zakończeniu tej inwestycji.

            Wreszcie przyszedł upragniony czas przeprowadzki do nowego, dobrze jak na owe czasy wyposażonego budynku szkolnego. Nowy budynek, nowy sprzęt w pracowniach, lśniące czystością i udekorowane kwiatami pomieszczenia stanowiły bardzo dobrą motywację do osiągania jak najlepszych wyników w nauce. Pałac od tego czasu zaczął pełnić tylko rolę internatu.

            Nowe warunki lokalowe stworzyły szanse na dalszy rozwój Bratoszewic. Zaczęły powstawać nowe szkoły, przybywało uczniów, życie nabierało większego rozmachu. Wielkiego wysiłku wymagało też dalsze uporządkowanie i należyte utrzymanie całego obiektu.    Jednak i z tym zadaniem, wspólnym wysiłkiem poradziliśmy sobie. Cały obiekt, łącznie z parkiem, stanowił  przez długi okres chlubę szkolnictwa rolniczego ówczesnego województwa łódzkiego. Wszyscy zazdrościli nam położenia, wyposażenia i przykładnego zagospodarowania całości obiektu.

             W dalszych latach podejmowane  były nowe wezwania. Dużo wysiłku włożono w budowę stadionu szkolnego wraz z budynkiem siłowni, a w późniejszym okresie, po pożarze pałacu, w budowę nowego internatu.

            Systematycznie były wykonywane prace związane z bieżącym funkcjonowaniem szkoły i internatu oraz należytym utrzymaniem całego obiektu. Uporządkowano park, oznaczono alejki i wytyczono ścieżkę zdrowia.  Alejki otrzymały określone nazwy  jak:  Główna, Szkolna,  Leśna, Sportowa, Kornika czy Zasłużonych ( Palaczy ). Określoną rolę spełniała Aleja Zasłużonych, jako środek dla poprawy zdrowia palaczy papierosów.  Oni  to  w  „nagrodę”  na  bieżąco i systematycznie utrzymywali ją w należytym stanie. Dzisiaj , mimo, że palaczy nie brakuje, to alejka zupełnie zarosła, a po pięknym mostku zostały tylko fragmenty.

            Niezależnie od wielu prac wykonywanych na terenie obiektu szkolnego, nauczyciele i uczniowie poświęcali dużo wolnego czasu dla środowiska. Warto wspomnieć pomoc przy budowie Ośrodka Zdrowia w Bratoszewicach, wykonywanie prac pomiarowych przy urządzaniu terenów wystawowych i budowie zbiornika wodnego Ośrodka Doradztwa Rolniczego, sadzenie lasu i prace pielęgnacyjne w szkółkach leśnych najbliższego Nadleśnictwa, różne prace na polach Ośrodka Doradztwa Rolniczego, dokładne pomiary  parku, stawów, działek warzywnych, pomiary stadionu sportowego na etapie projektowania i budowy, budowa fundamentów siłowni, ogromna ilość robót ziemnych przy budowie stadionu, oczyszczanie stawów, połów ryb,  itd.

            Wydarzeniem wzbudzającym duże zainteresowanie był połów ryb w dużym stawie.  Rozpoczynał się od powołania  „grupy operacyjnej”, której zadaniem było spuszczenie wody ze stawu dzień przed połowem, przygotowanie sprzętu i przeprowadzenie całej akcji. Łowiono karpie, liny i karasie.  Największą jednak atrakcją było złowienie okazałych szczupaków i to najczęściej kończyło całą akcję. Złowione ryby przekazywano do stołówki internatu i do sprzedaży pracownikom szkoły.

            Dużą   wagę zawsze  przywiązywano do właściwego wykorzystania czasu wolnego. Trudno tutaj wymienić wszystkie przedsięwzięcia i zajęcia pozalekcyjne. Warto jednak  zwrócić uwagę na  liczne i ciekawe wycieczki w różne atrakcyjne rejony Polski, np.:   w Tatry ze wspinaczką na Giewont i Kasprowy Wierch, w Sudety  z wyprawą na Śnieżkę i Szrenicę, w Góry Stołowe, Świętokrzyskie, Beskidy, tereny nadmorskie z przepięknym spacerem po plaży w Kołobrzegu, czy zwiedzanie różnych miast jak Warszawa, Kraków, Zakopane, Wrocław, Poznań, Białystok i wiele innych, które trudno  wymienić. Wyprawy te przez długi okres czasu były możliwe dzięki „Batonikowi”. Tak uczniowie nazywali, pomalowany na kolor czekoladowy,  autokar szkolny. Pilotami i przewodnikami tych wycieczek byli najczęściej nasi nauczyciele, którzy posiadali uprawnienia kierowników wycieczek szkolnych.

            Warto wspomnieć naszą wyprawę na pierwsze, już historyczne, spotkanie młodzieży na Polach Lednickich pod Bramą Trzeciego Tysiąclecia - Bramą Rybą, organizowane przez Dominikanina Ojca Jana Górę. Inicjatorem i kierownikiem tej wyprawy był nasz Ksiądz Proboszcz Jerzy Pacholski. Po zakończonych uroczystościach na Polach Lednickich, o północy, przy świetle pochodni wędrowaliśmy  około 20 km.  do Gniezna na spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II,  który  w godzinach rannych, na wzgórzu przy Katedrze Gnieźnieńskiej,  odprawił Mszę Św. Do dziś wspominamy obtarte nogi Księdza Pacholskiego.

            Odbyło  się także kilka wyjazdów grupy uczniów do Francji, w ramach wymiany ze szkołą francuską. Możliwe one były  dzięki ogromnemu osobistemu zaangażowaniu dyrektora Mirosława Bonceli.

            Największą  wartością naszych bratoszewickich  szkół są jednak ich Absolwenci. Prawidłowe ukształtowanie ich charakterów oraz wyposażenie we właściwy zasób wiedzy i umiejętności to przecież główny cel naszej pracy. Nasi absolwenci to dzisiaj poważni ludzie na ważnych stanowiskach. Są wśród nich: profesorowie wyższych uczelni, poseł , księża, siostra zakonna, nauczyciele, dyrektorzy szkół, policjanci,   strażacy,   wysokiej rangi wojskowi,    pracownicy administracji państwowej, pracownicy instytucji samorządowych, dyrektorzy przedsiębiorstw państwowych i prywatnych, właściciele gospodarstw rolnych różnych specjalizacji, właściciele i  szefowie różnych firm i przedsiębiorstw prywatnych itd.

            Wielką nagrodą za nasz trud i wysiłek są częste  i  bardzo serdeczne kontakty z nimi oraz informacje o ich sukcesach i kłopotach. Wypracowaną formą są zjazdy i spotkania klasowe. Dotychczas odbyły się dwa zjazdy ogólnoszkolne oraz kilkanaście spotkań klasowych. Były to głównie spotkania absolwentów Technikum Melioracyjnego, a także nielicznych klas Technikum Rolniczego i Technikum Hodowlanego. Odbywały się one w większości na terenie szkoły oraz w innych miejscach. Warto wymienić spotkanie na Zamku w Uniejowie, na plebani w Chrustach Nowych , w Garnizonowym Klubie Oficerskim w Łodzi, w Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Bratoszewicach,   w Hotelu „500” w  Strykowie,  w  Restauracji „Mroga”  w  Głownie.

            Na spotkaniach tych absolwenci wspominają jak przed ich oczyma staje widok rozświetlonego, tętniącego życiem do późnych godzin wieczornych pałacu i budynku szkolnego, uporządkowany każdy zakątek parku, zawsze we właściwym czasie obcięte wszystkie żywopłoty,   należycie utrzymane trawniki i alejki parkowe, zagospodarowane stawy,   użytkowany właściwie stadion wraz  z budynkiem siłowni, wzorowo uprawione działki pracownicze i  internatowe oraz  ciągle poruszający się po całym obiekcie uczniowie z przyrządami geodezyjnymi, wykonujący programowe pomiary. W wolnych chwilach widać ich było spacerujących po pięknych alejkach parkowych. W swoich wspomnieniach przywołują piękne młodzieńcze chwile spędzone w Bratoszewicach, nawiązane tutaj  przyjaźnie i zrodzone uczucia miłości, w wielu przypadkach uwieńczone zawartymi związkami małżeńskimi.

            Te  zorganizowane spotkania oraz  zupełnie przypadkowe kontakty,  krótkie telefony, czy przesyłane  życzenia i  pozdrowienia, to  dowód naszej wzajemnej  życzliwości i wdzięczności za dobrze wykonane zadanie.

            Serdecznie pozdrawiam wszystkich  Absolwentów bratoszewickich  szkół,   a obecnym uczniom,  nauczycielom i pracownikom życzę wszelkiej pomyślności i pozytywnych wyników w pracy.

                                                     mgr inż. Henryk Skalski

                           dyrektor i długoletni nauczyciel bratoszewickich szkół

 Bratoszewice, wrzesień 2008 r.


Refleksja 4

Moja praca w szkole zaczęła się rzec można troche przypadkiem. Na sam koniec wakacji, kiedy to pracowałem w jednej z dużych instytucji państwowych związanych z rolnictwem, zadzwonił do mnie telefon. Najpierw był to telefon ze szkoły średniej z Głowna a następnego dnia z Zespołu Szkół Rolniczych w Bratoszewicach. Zaproponowano mi pracę w obu placówkach. Wahałem się dość krótko bo decyzja miała być szybka, z dnia na dzień, wkońcu zbliżał się nowy rok szkolny. Następnego dnia z rana byłem już w gabinecie odchodzącego na emeryturę dyrektora Bonceli i „wprowadzającego” się nowego dyrektora Pani Magdaleny Mackiewicz. Zachęcony wizją pracy w szkole zdecydowałem się odejść z poprzedniej posady i rozpocząć zarabianie na byt w szkolnictwie. Zaledwie kilka lat starszy od uczniów których uczyłem, rozpocząłem nowy etap mojego życia zawodowego.

W 2004 roku, kiedy to rozpocząłem prace w szkole, wielu nauczycieli odeszło już na emeryturę i z roku na rok przybywało młodych pedagogów. Rocznik 2004/2005 był też rocznikiem przełomowym, bo ostatni raz odbyła się stara matura w której miałem przyjemność uczestniczyć. Praca w szkole do łatwych nie należy, ale daje dużo satysfakcji, szczególnie wtedy gdy widzi się jej efekty. Nauczyciel jest osobą, która ciągle się szkoli, kończy różnego rodzaju kursy, studia podyplomowe, ubiega się o wyższy stopień w hierarchii awansu zawodowego.

Dumny jestem z faktu, że mogę pracować w szkole, do której choć sam nie uczęszczałem, to ukończyło ją wielu moich znajomych a nawet członków rodziny. O bratoszewickiej szkole słyszałem wiele i to już od młodych lat. W większości były to bardzo pochlebne opinie. Pamiętam nawet fakt, kiedy to w podstawówce wychowawca zabrał nas na wycieczkę do Bratoszewic, właśnie do Zespołu Szkół Rolniczych. Szczególnie w pamięci utkwiła mi wizyta w pracowni chemicznej, pełnej pokrętełek i guziczków w blatach stołów uczniowskich. Jeden z uczących wtedy nauczycieli (nie pamiętam niestety który) zaprezentował nam ten sprzęt. Podłączył parę kabelków, żarówek, dzwonków, woltomierz i zadziałało. Zapamiętałem też dyrektora Boncelę, jako uprzejmego i sympatycznego pana z brodą, tego samego, który dekadę później podpisał ze mną umowę o pracę. Juz wtedy mówiło się, że to prawy i bardzo dobry człowiek. Minęło nieco ponad dziesięć lat i znów trafiłem do tej samej pracowni, ale już w charakterze nie zwiedzającego a pracującego. Pokrętełka, guziczki  i „pulpit sterujący” pod biurkiem nauczyciela pozostały prawie nienaruszone.

ZSR to specyficzna szkoła, specyficzna bo: zawodowa, pełna życzliwych ludzi i dużo się w niej dzieje. Pracowałem i pracuje nadal w innych szkołach, lecz żadna z nich nie ma tego czegoś w sobie co ZSR, a tym czymś jest specyficzny klimat,  niepowtarzalny i urokliwy charakter. Pałac, internat, otaczający szkołę park to walory, których nie mają inne placówki. Jeśli jeszcze wyobrazi się te „tłumy” osób, które przewinęły się przez ten park, pałac, szkołę - przez te kilkadziesiąt lat  - to pozostaje tylko mieć nadzieję, że nigdy nie pójdzie w zapomnienie dorobek tych pokoleń.

 

Z pokolenia „młodych nauczycieli” - Cezary Wójcik